Canzona lelka kozodoja

marek

New member
Zjechałem z szosy na leśny dukt i od razu poczułem się lepiej. Gnany wspomnieniem poprzedniej wiosny odruchowo dodałem gazu. Jakże dobrze znałem teren. Miną…łem skraj bagien, mostek na strudze i już byłem na niejscu. Semen, pies moich znajomych, do których przyjechałem, powitał mnie krótkim szczeknięciem.
- Drżyjcie ryby - usłyszałem zza pleców.
- Witam - wycią…gną…łem panią… Marię za mokre ręce spośród rozwieszanej przez nią… pościeli.
- A gdzie małżonek?
- Sadzą… szkółkę jakieś 5 kilometrów stą…d. Na obiad przyjdzie.
Izba, w której zawsze mieszkałem, była mała, ale miała tę zaletę, że można było nie budzą…c nikogo, wymykać się świtem przez okno. Parapet dotykał niemal trawy.
Nazajutrz zbudziło mnie pukanie do drzwi.
- Śniadanie! - usłyszałem głos gospodyni.
Spojrzałem na zegarek i opadłem na poduszkę. Cholera, zaspałem. Była 830. Jeden dzień zmarnowany. Po śniadaniu złapałem ponton, spinning i udałem się na pobliskie jeziorko. Pięć godzin i trzy niewielkie okonie stanowiły bilans pierwszego dnia pobytu w leśniczówce przyjaciół. Rankiem następnego dnia, po solidnym przygotowaniu sprzętu i przynęty, poszedłem na swoje "zapadłe" jeziorko. Nazwałem je tak, gdyż z opowiadań gospodarza wynikało, że około 40 lat wstecz były tu same bagna. Potem jakby górna warstwa zapadła się i powstało oczko o powierzchni około 2 hektarów i głębokości do 4 metrów. Miało dojście tylko z jednej strony, gdzie zrobiłem sobie niewielkie stanowisko z powalonych brzóz.
O godzinie 400 byłem na miejscu. Nad taflą… jeziorka jak lustro podnosiła się mgła. Zanęciłem obficie białymi robaczkami i czekałem na pierwsze brania. Przez pół godziny nic się nie działo. Gdy tylko promyki słońca zaczęły lizać lustro jeziorka, zaczęło się. Spławik prawej wędki przechylił się i "pojechał" wolno pod wodę. Zacią…łem i po krótkiej walce pierwszy 60-dekagramowy linek wylą…dował w podbieraku . Równocześnie z ponownym zarzuceniem lewy spławik znikną…ł pod wodą…. Zacięcie i znów półkilogramowy lin wędruje do siatki. Po ośmiu następnych (pierwszy okazał się największy) zaczą…łem zwijać sprzęt. Załamał mnie mizerny rozmiar linów bo miałem w pamięci sztukli z roku poprzedniego, które rwały mi żyłki i łamały haki. Była ósma rano. Wracałem do bazy. Nagle z zadumy wyrwało mnie kwilenie małego ptaszka, który na środku nasłonecznionej polany wykonywał dziwny taniec. Strzępki trawy leciały spod jego małych pazurków. Zdawał się nie dostrzegać mojej obecności, choć stałem w odległości 4-5 metrów od niego.
- To lelek kozodój. O tej porze ma gody. Ale to już rzadkość. Kiedyś były tu ich setki.
- Szkoda - odpowiedziałem. - To tak, jak z moimi linami.
- A co, nie biorą…? - spytał pan Władzio.
- Biorą… - odparłem - ale same małe. Rok temu, pamięta pan, łowiłem tam okazy do 3 kilogramów.
- No tak, zapomniałem panu powiedzieć - dodał gospodarz. - Spryskiwali lasy silnym środkiem przeciw mniszce. I po paru dniach, gdy poszedłem nad jeziorko, było białe od ryb. Widziałem śnięte karasie i liny kolosy. Niektóre oceniam na 4-5 kilogramów. To i tak sukces, te pańskie dzisiejsze 10 sztuk.
Osłupiały wysłuchałem leśniczego, podziękowałem za kolację i poszedłem spać.
Miałem koszmarną… noc. Śniły mi się mateczniki, ostoje zwierzyny, piękne jeziora w sercu puszczy i ogromne buldożery, spychają…ce to wszystko w jaką…ś olbrzymią…, ekologiczną… przepaść. Rano wyjechałem. W drodze powrotnej myślałem o rozprawie z mniszką… i o moich linkach. Czułem się fatalnie. Przed wyjazdem na szosę staną…łem i zapaliłem fajkę. Nagle usłyszałem znajomy szczebiot : lelek kozodój.
 
Do góry