Na głowacicę, królową
bystrej rzeki, wybieraliśmy się od dawna. W końcu stycznia, wraz z dwoma kolegami, postanowiliśmy poszukać głowatki w okolicach "Skałek" nieopodal Nowego Są
cza na Dunajcu, a także na Popradzie w okolicy miejscowości Wierchomla przy samej czeskiej granicy. Dunajec znałem doskonale, gdyż tutaj spędziłem swoje dzieciństwo. Chodziłem często z chłopakami na Kamienicę, by łowić ręką
brzanki i niewielkie klenie. Ale o głowacicy wówczas tylko słyszałem od starszych wędkarzy.
Ruszyliśmy z rana w dół Dunajca, "czeszą c" spinningami każdy dołek i większe zakola rzeki. Po dwóch godzinach złowiłem pierwszą rybę. Pstrą g potokowy, jaki mi się trafił, był jednak "krótki" i powędrował z powrotem do wody.
Do końca dnia jeden z moich kolegów złowił identycznego potokowca. Zmęczeni wróciliśmy do hotelu. Następnego dnia z rana zapakowaliśmy sprzęt do auta i ruszyliśmy nad Poprad. Ta rzeka o mniej rwą cym nurcie i głębszych miejscach od razu bardziej przypadła nam do gustu, szczególnie, że brzegi, porośnięte gęstym lasem, stanowiły lepszy matecznik dla ryb.
Już po pierwszych rzutach mieliśmy z jednym z kolegów po jednym pobiciu. Niestety obie ryby spięły się przed podjęciem holu. Po kilku kilometrach trafiliśmy na miejsce, gdzie leżały w rzece dwa potężne drzewa, za którymi woda kłębiła się i spadają c ubijała sporą pianę. Wykonałem rzut. Gdy błystka opadła na dno, podbiłem ją szczytówką spinningu i przekręciłem korbę kołowrotka. Uderzenie, jakie nastą piłe w tej sekundzie, było tak gwałtowne, że kij niemal wypadł mi z ręki. Zdołałem jeszcze wykonać obrót korbką i przycią ć mocniej rybę. Odbiłe mocno pod drugi brzeg. Żyłka (0.25 mm) zadrgała niebezpiecznie, hamulec zagrał a ryba parła pod prą d z olbrzymią siłą . Już wiedziałem, że to "ona".
- Teraz tylko spokojnie - powtarzałem sobie.
Koledzy, widzą c co się dzieje, biegli ku mnie po kamiennym brzegu. Jeden z nich wyszarpywał z plecaka osękę. Ryba nagle zmieniła kierunek i parła prosto na mnie.
- Idź w prawo, pod prą d! - krzyczał jeden z przyjaciół.
Miał rację. Po lewej ręce zostały zwalone drzewa, gdzioe kierowała się ryba. Ruszyłem w prawą stronę skracają c ką t, ale ryby wcią ż nie było widać. W pewnej chwili zobaczyłem przed sobą krzak łoziny, który musiałem ominą ć. Podniosłem wysoko spinning i to wystarczyło. Ryba wyskoczyła nad powierzchnię jak pocisk, zrobiła jak orka szus na ogonie i dała potężnego nura w głębinę. Po chwili znów ruszyła pod drugi brzeg, ale jakby na zwolnionych obrotach. Dokręciłem hamulec i próbowałem ją skręcać. Było na to jednak za wcześnie, nie doceniłem jej siły. Moja głowatka jakby wrzuciła następny bieg, ruszyła ze zdwojoną siłą z prą dem w kierunku zwalonych drzew. Zaparłem się mocniej o olbrzymi kamień. Poczułem omdlewanie prawej ręki. Ale w tym momencie ryba osłabła na tyle, że mogłem zaczą ć ją skręcać. Odpuściłem trochę hamulec. Gdy była w odległości 5-6- metrów, zerwała się gwałtownie resztką sił do desperackiej ucieczki, by po chwili przewrócić się na bok. Teraz szła już wolno. Wyprowadziłem ją na piaszczystą łachę.
Gdy była o dwa metry ode mnie, zobaczyłem ją w całej okazałości i serce znów zaczęło mi bić ze wzmożoną siłą . Jeden z kolegów zachodził ją z osęką od brzegu. Nie chciałem jej kaleczyć i krzyczałem, aby zaniechał uderzenia mojej głowatki hakiem. Zaszedłem ją od strony wody, trzymają c spinning w wycią gniętym ręku, by zamortyzować ewentualny skok ryby w nurt rzeki. Gdy znalazła się pomiędzy mną a brzegiem, na płytkiej zupełnie wodzie tak, że kark był już na powierzchni, podłożyłem rękę pod jej brzuch i wyrzuciłem na kamienny brzeg. Majestatyczne salto, jakie wykonała, śniło mi się potem wiele razy. Uspokoiwszy głowatkę, zgodnie ze zwyczajem podcią łem jej miejsce przy oskrzelach, aby upuścić krew. Peanem wyją łem kotwiczkę z przełyku. Ręce trzęsły mi się niemożliwie. Jeden z kolegów mierzył rybę - miała 89 centymetrów. Gdy po powrocie zważyliśmy ją dokładnie na poczcie, na wadze do ważenia paczek, okazało się, że głowatka waży 6 kg 85 dkg.
Następnego dnia jeden z moich przyjaciół złowił koło Muszyny jeszcze dwie głowatki (w cią gu 20 minut), ale obie były "krótkie" i z żalem musiał je wypuścić.
Teraz od dwóch lat staramy się powtórzyć naszą wyprawę, lecz obu moim kolegom powiększyły się rodziny i nasza rybaczka się odwleka. Mamy jednak nadzieję, że pogłowie głowatek także rośnie, gdyż kroki, jakie podjęły władze PZW w rejonach, gdzie ona występuje, pozwalają patrzeć na całą sprawę optymistycznie.
Ruszyliśmy z rana w dół Dunajca, "czeszą c" spinningami każdy dołek i większe zakola rzeki. Po dwóch godzinach złowiłem pierwszą rybę. Pstrą g potokowy, jaki mi się trafił, był jednak "krótki" i powędrował z powrotem do wody.
Do końca dnia jeden z moich kolegów złowił identycznego potokowca. Zmęczeni wróciliśmy do hotelu. Następnego dnia z rana zapakowaliśmy sprzęt do auta i ruszyliśmy nad Poprad. Ta rzeka o mniej rwą cym nurcie i głębszych miejscach od razu bardziej przypadła nam do gustu, szczególnie, że brzegi, porośnięte gęstym lasem, stanowiły lepszy matecznik dla ryb.
Już po pierwszych rzutach mieliśmy z jednym z kolegów po jednym pobiciu. Niestety obie ryby spięły się przed podjęciem holu. Po kilku kilometrach trafiliśmy na miejsce, gdzie leżały w rzece dwa potężne drzewa, za którymi woda kłębiła się i spadają c ubijała sporą pianę. Wykonałem rzut. Gdy błystka opadła na dno, podbiłem ją szczytówką spinningu i przekręciłem korbę kołowrotka. Uderzenie, jakie nastą piłe w tej sekundzie, było tak gwałtowne, że kij niemal wypadł mi z ręki. Zdołałem jeszcze wykonać obrót korbką i przycią ć mocniej rybę. Odbiłe mocno pod drugi brzeg. Żyłka (0.25 mm) zadrgała niebezpiecznie, hamulec zagrał a ryba parła pod prą d z olbrzymią siłą . Już wiedziałem, że to "ona".
- Teraz tylko spokojnie - powtarzałem sobie.
Koledzy, widzą c co się dzieje, biegli ku mnie po kamiennym brzegu. Jeden z nich wyszarpywał z plecaka osękę. Ryba nagle zmieniła kierunek i parła prosto na mnie.
- Idź w prawo, pod prą d! - krzyczał jeden z przyjaciół.
Miał rację. Po lewej ręce zostały zwalone drzewa, gdzioe kierowała się ryba. Ruszyłem w prawą stronę skracają c ką t, ale ryby wcią ż nie było widać. W pewnej chwili zobaczyłem przed sobą krzak łoziny, który musiałem ominą ć. Podniosłem wysoko spinning i to wystarczyło. Ryba wyskoczyła nad powierzchnię jak pocisk, zrobiła jak orka szus na ogonie i dała potężnego nura w głębinę. Po chwili znów ruszyła pod drugi brzeg, ale jakby na zwolnionych obrotach. Dokręciłem hamulec i próbowałem ją skręcać. Było na to jednak za wcześnie, nie doceniłem jej siły. Moja głowatka jakby wrzuciła następny bieg, ruszyła ze zdwojoną siłą z prą dem w kierunku zwalonych drzew. Zaparłem się mocniej o olbrzymi kamień. Poczułem omdlewanie prawej ręki. Ale w tym momencie ryba osłabła na tyle, że mogłem zaczą ć ją skręcać. Odpuściłem trochę hamulec. Gdy była w odległości 5-6- metrów, zerwała się gwałtownie resztką sił do desperackiej ucieczki, by po chwili przewrócić się na bok. Teraz szła już wolno. Wyprowadziłem ją na piaszczystą łachę.
Gdy była o dwa metry ode mnie, zobaczyłem ją w całej okazałości i serce znów zaczęło mi bić ze wzmożoną siłą . Jeden z kolegów zachodził ją z osęką od brzegu. Nie chciałem jej kaleczyć i krzyczałem, aby zaniechał uderzenia mojej głowatki hakiem. Zaszedłem ją od strony wody, trzymają c spinning w wycią gniętym ręku, by zamortyzować ewentualny skok ryby w nurt rzeki. Gdy znalazła się pomiędzy mną a brzegiem, na płytkiej zupełnie wodzie tak, że kark był już na powierzchni, podłożyłem rękę pod jej brzuch i wyrzuciłem na kamienny brzeg. Majestatyczne salto, jakie wykonała, śniło mi się potem wiele razy. Uspokoiwszy głowatkę, zgodnie ze zwyczajem podcią łem jej miejsce przy oskrzelach, aby upuścić krew. Peanem wyją łem kotwiczkę z przełyku. Ręce trzęsły mi się niemożliwie. Jeden z kolegów mierzył rybę - miała 89 centymetrów. Gdy po powrocie zważyliśmy ją dokładnie na poczcie, na wadze do ważenia paczek, okazało się, że głowatka waży 6 kg 85 dkg.
Następnego dnia jeden z moich przyjaciół złowił koło Muszyny jeszcze dwie głowatki (w cią gu 20 minut), ale obie były "krótkie" i z żalem musiał je wypuścić.
Teraz od dwóch lat staramy się powtórzyć naszą wyprawę, lecz obu moim kolegom powiększyły się rodziny i nasza rybaczka się odwleka. Mamy jednak nadzieję, że pogłowie głowatek także rośnie, gdyż kroki, jakie podjęły władze PZW w rejonach, gdzie ona występuje, pozwalają patrzeć na całą sprawę optymistycznie.