- "Wiatr od wschodu, ryba chodu" - skwitował miejscowy wędkarz, łowią
cy obok. Staliśmy nad brzegiem jeziora, łowią
c od czasu do czasu małe płotki.
- Kiedyś panie - zagadną ł znów tubylec - brały tu sandacze jak konie - panie. A leszcz, jak wzią ł, to jak "Trybuna Ludu" panie. Latoś nie ma biorów, nawet okoń nie trą ca.
- Tak, tak. - bą kną łem, nie mają c ochoty na rozmowę. Minęło kilka chwil, gdy usłyszałem świst kija i odwróciłem się w tę stronę. Mój są siad stał z wygiętą w pałą k wędką , by po chwili zrobić krok do tyłu, suchy trzask żyłki przeszył powietrze.
- Widziałeś pan, widziałeś? - krzyczał, biegają c po brzegu. - Ale ryba panie, ale ryba.
- Może to był zaczep - powiedziałem i ugryzłem się w język.
- Coś pan, panie, jaki zaczep? Szło na środek, ale żyłka nie wytrzymała. Świeża trzyletnia trójka. Gorzówka, panie.
Uśmiechną łem się do siebie. Są siad gorą czkowo przypalał papierosa. Udało mu się dopiero przy trzeciej zapałce.
- Na co to było? - spytałem.
- Na ukleję - odpowiedział. Dopiero teraz zauważyłem, że wędka na płotkę leżała nadal na podpórce, a druga z grubszą , porwaną żyłką , leżała na trawie. Przezbroiłem jeden kij i wyrzuciłem na ukleję. Około 20 metrów od brzegu było do 7 metrów głębokości i lekka przykosa. Dno dość czyste - dobre miejsce na drapieżnika. Czas mijał, słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Kilka płotek trzepotało się w siatce. Właśnie chciałem je wypuścić i zaczą ć się zwijać, gdy zauważyłem, że żyłka na kiju z ukleją ucieka z ukosa ze szpuli kołowrotka. Odczekałem około minuty, gdy ryba stanęła - zacią łem. Opór był potworny. Ryba poszła w moją stronę 2-3 metry i nagle zawróciła. Przytrzymałem ją mocniej i żyłka trzasła bez specjalnego w takich sytuacjach wygięcia kija. Usiadłem na trawie i sięgną łem po fajkę i zapałki. Słońce schowało się już za czubki drzew.
- Ładny zaczep - zagadną ł mój są siad po kiju. Spojrzałem na niego marszczą c brwi. Stał obok naprawiają c swój porwany zestaw, patrzył na mnie spod oka i szczerzył żółte od nikotyny zęby. W domu doszedłem, ze ogranicznik był ściśnięty za mocno na żyłce i przy przesuwaniu mocno ją nadwyrężył, dlatego strzeliła.
Następnego dnia już o świcie byłem w tym samym miejscu. Cały dzień sandaczowych brań nie było, ale przed zachodem słońca z trzech brań wykorzystałem jedno - za to najważniejsze. Sandacz, którego wyją łem, miał masę 7.3kg. Taki wynik zachęcił mnie do pracy nad połowem tej wspaniałej i ciekawej ryby o specyficznym sposobie żerowania. Najlepsze wyniki mam do dziś na jeziorze Tumiańskim w pobliżu Barczewa. Moim zdanie jest to jedno z najlepszych jezior sandaczowych na Mazurach oprócz jeziora Omulew, gdzie od czasu do czasu padają sztuki w granicach 10kg.
Andrzej Łapińki
- Kiedyś panie - zagadną ł znów tubylec - brały tu sandacze jak konie - panie. A leszcz, jak wzią ł, to jak "Trybuna Ludu" panie. Latoś nie ma biorów, nawet okoń nie trą ca.
- Tak, tak. - bą kną łem, nie mają c ochoty na rozmowę. Minęło kilka chwil, gdy usłyszałem świst kija i odwróciłem się w tę stronę. Mój są siad stał z wygiętą w pałą k wędką , by po chwili zrobić krok do tyłu, suchy trzask żyłki przeszył powietrze.
- Widziałeś pan, widziałeś? - krzyczał, biegają c po brzegu. - Ale ryba panie, ale ryba.
- Może to był zaczep - powiedziałem i ugryzłem się w język.
- Coś pan, panie, jaki zaczep? Szło na środek, ale żyłka nie wytrzymała. Świeża trzyletnia trójka. Gorzówka, panie.
Uśmiechną łem się do siebie. Są siad gorą czkowo przypalał papierosa. Udało mu się dopiero przy trzeciej zapałce.
- Na co to było? - spytałem.
- Na ukleję - odpowiedział. Dopiero teraz zauważyłem, że wędka na płotkę leżała nadal na podpórce, a druga z grubszą , porwaną żyłką , leżała na trawie. Przezbroiłem jeden kij i wyrzuciłem na ukleję. Około 20 metrów od brzegu było do 7 metrów głębokości i lekka przykosa. Dno dość czyste - dobre miejsce na drapieżnika. Czas mijał, słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Kilka płotek trzepotało się w siatce. Właśnie chciałem je wypuścić i zaczą ć się zwijać, gdy zauważyłem, że żyłka na kiju z ukleją ucieka z ukosa ze szpuli kołowrotka. Odczekałem około minuty, gdy ryba stanęła - zacią łem. Opór był potworny. Ryba poszła w moją stronę 2-3 metry i nagle zawróciła. Przytrzymałem ją mocniej i żyłka trzasła bez specjalnego w takich sytuacjach wygięcia kija. Usiadłem na trawie i sięgną łem po fajkę i zapałki. Słońce schowało się już za czubki drzew.
- Ładny zaczep - zagadną ł mój są siad po kiju. Spojrzałem na niego marszczą c brwi. Stał obok naprawiają c swój porwany zestaw, patrzył na mnie spod oka i szczerzył żółte od nikotyny zęby. W domu doszedłem, ze ogranicznik był ściśnięty za mocno na żyłce i przy przesuwaniu mocno ją nadwyrężył, dlatego strzeliła.
Następnego dnia już o świcie byłem w tym samym miejscu. Cały dzień sandaczowych brań nie było, ale przed zachodem słońca z trzech brań wykorzystałem jedno - za to najważniejsze. Sandacz, którego wyją łem, miał masę 7.3kg. Taki wynik zachęcił mnie do pracy nad połowem tej wspaniałej i ciekawej ryby o specyficznym sposobie żerowania. Najlepsze wyniki mam do dziś na jeziorze Tumiańskim w pobliżu Barczewa. Moim zdanie jest to jedno z najlepszych jezior sandaczowych na Mazurach oprócz jeziora Omulew, gdzie od czasu do czasu padają sztuki w granicach 10kg.
Andrzej Łapińki