Pią
tek, 13 listopada, noc mroźna bez pozytywnej prognozy na dzień obfitują
cy w intensywne żerowanie drapieżnika. Ale daję się namówić mojemu przyjacielowi i o godzinie 1000 wyjeżdżamy. W samochodzie sprawdzam sprzęt i pozwolenie, gdyż nad wodą
, którą
wybieram jest zbiornik licencyjny. Na miejscu okazuje się, że mój przyjaciel "Czyżyk" zapomniał woderów. Jest więc skazany na łowienie na żywca. Schodzę ze skarpy w zatokę. Tafla jeziora przypomina lustro. Pierwsze rzuty nie wróżą
nic dobrego. Zmieniam Meppsa na Lusoksa. Po kilku rzutach trafiam okonka. Zmieniam błystkę na Twistera. Z około 30 rzutów trafiają
do mojej siatki trzy okonie.
Następne 20 minut bez efektów. Zmieniam Twistera na Rapalę Magnum, 18-centymetrową Makrelę. Przechodzę z płytszej zatoki na cypel, gdzie jest mniej wodorostów i zaraz za linią brzegu, w odległości około 30 metrów jest "półka", która schodzi w drugą na głębokość 7-8 metrów.
Pierwsza próba nową błystką nieudana. Szczytówka mojego spinningu jest miękka. Wracam do samochodu po twardą szczytówkę. Po drodze widzę, jak mój przyjaciel "Czyżyk" holuje ładnego okonka.
- Ile? - pytam.
- Siedem - odpowiada - ale żerują dość płytko i niezdecydowanie. Biorą żywca na raty.
Po zmianie szczytówki wracam nad moje półki. Znam to miejsce, gdyż wędkowałem tu latem. Wykonuję długi rzut Rapalą i czekam, aż opadnie na dno. Dosłownie po 3-4 obrotac korbką czuję pobicie. Tępe i twarde. Ryba idzie wolno i ociężale. Ma około 3 kilogramów - myślę i staram się schodzić w lewo, gdyż z prawej strony wystaje z wody pasmo suchej trzciny. Nagle ryba muruje mi i staje prawie w miejscu. - Wlazł mi w moczarkę - myślę i staram się mocniej ją podholować docią gają c hamulec. W tym momencie czuję luz i za chwilę olbrzymi szczupak wyskakuje nad powierzchnię wody w odległości około 25 metrów ode mnie.
- Józek, Józek - drę się na przyjaciela - leć do auta po osękę.
Jest bezwietrznie i mój przyjaciel usłyszał uderzenie ryby o wodę i biegnie w moją stronę. Ruszam kilka kroków w jezioro. Ryba idzie ostro, raz w lewą , raz w prawą stronę. Woda wlewa mi się do woderów. Nie czuję zimna. Trzymam rybę na opuszczonej szczytówce, aby znów nie wyskoczyła nad wodę. Zwiększa to jej szansę ucieczki. Czas wlecze się niemiłosiernie a świadomość, iż żyłka, na której "zapięty" był szczupak, ma 0.24 mm, nie dodaje otuchy. Ale ryba była już zmęczona, podobnie jak mój prawy nadgarstek. Przy nogach jeszcze dwa razy odbija na około 10 metrów, robi efektownego kozła, by w końcu zastygną ć bez ruchu z nosem w trzcinie na wycią gnięcie ręki. Kładę spinning w wodę i wolno biorę rybę obiema rękami pod brzuch. Mogę sobie pozwolić na ten manewr, gdyż widzę że kotwica woblera tkwi mocno w górnej szczęce potężnej ryby. Wynoszę ją na brzeg i rzucam na trawę. Szczupak robi dwa efektowne salta i zastyga na trawie, cały oblepiony jesiennymi liśćmi. Mój przyjaciel "Czyżyk" kiwa z podziwem głową . Podajemy sobie dłonie. Dopiero teraz czuję jak mi jest zimno. Józek robi mi jeszcz zdjęcie swoim aparatem i biegnę do auta, gdzie mam suchą odzież i pantofle. Tego dnia już nie łowię.
Czekam w samochodzie na przyjaciela, który w tym czasie złowił szczupaka około "czwórki" i kilka okoni. Po drodze do domu zajeżdżamy na pocztę. Ważymy rybę w kupioną w kiosku świeżą "Olsztyńską ". Szczupak waży 11kg 20 dag.
- Liczyłem, że będzie większy - mówi mój przyjaciel.
- Jutro też jest dzień - odpowiadam. - Nie trzynastego i nie pią tek, może ucapimy większego.
- Tak, tak - mówi mój przyjaciel, uśmiechają c się znaczą co pod wą sem.
Następne 20 minut bez efektów. Zmieniam Twistera na Rapalę Magnum, 18-centymetrową Makrelę. Przechodzę z płytszej zatoki na cypel, gdzie jest mniej wodorostów i zaraz za linią brzegu, w odległości około 30 metrów jest "półka", która schodzi w drugą na głębokość 7-8 metrów.
Pierwsza próba nową błystką nieudana. Szczytówka mojego spinningu jest miękka. Wracam do samochodu po twardą szczytówkę. Po drodze widzę, jak mój przyjaciel "Czyżyk" holuje ładnego okonka.
- Ile? - pytam.
- Siedem - odpowiada - ale żerują dość płytko i niezdecydowanie. Biorą żywca na raty.
Po zmianie szczytówki wracam nad moje półki. Znam to miejsce, gdyż wędkowałem tu latem. Wykonuję długi rzut Rapalą i czekam, aż opadnie na dno. Dosłownie po 3-4 obrotac korbką czuję pobicie. Tępe i twarde. Ryba idzie wolno i ociężale. Ma około 3 kilogramów - myślę i staram się schodzić w lewo, gdyż z prawej strony wystaje z wody pasmo suchej trzciny. Nagle ryba muruje mi i staje prawie w miejscu. - Wlazł mi w moczarkę - myślę i staram się mocniej ją podholować docią gają c hamulec. W tym momencie czuję luz i za chwilę olbrzymi szczupak wyskakuje nad powierzchnię wody w odległości około 25 metrów ode mnie.
- Józek, Józek - drę się na przyjaciela - leć do auta po osękę.
Jest bezwietrznie i mój przyjaciel usłyszał uderzenie ryby o wodę i biegnie w moją stronę. Ruszam kilka kroków w jezioro. Ryba idzie ostro, raz w lewą , raz w prawą stronę. Woda wlewa mi się do woderów. Nie czuję zimna. Trzymam rybę na opuszczonej szczytówce, aby znów nie wyskoczyła nad wodę. Zwiększa to jej szansę ucieczki. Czas wlecze się niemiłosiernie a świadomość, iż żyłka, na której "zapięty" był szczupak, ma 0.24 mm, nie dodaje otuchy. Ale ryba była już zmęczona, podobnie jak mój prawy nadgarstek. Przy nogach jeszcze dwa razy odbija na około 10 metrów, robi efektownego kozła, by w końcu zastygną ć bez ruchu z nosem w trzcinie na wycią gnięcie ręki. Kładę spinning w wodę i wolno biorę rybę obiema rękami pod brzuch. Mogę sobie pozwolić na ten manewr, gdyż widzę że kotwica woblera tkwi mocno w górnej szczęce potężnej ryby. Wynoszę ją na brzeg i rzucam na trawę. Szczupak robi dwa efektowne salta i zastyga na trawie, cały oblepiony jesiennymi liśćmi. Mój przyjaciel "Czyżyk" kiwa z podziwem głową . Podajemy sobie dłonie. Dopiero teraz czuję jak mi jest zimno. Józek robi mi jeszcz zdjęcie swoim aparatem i biegnę do auta, gdzie mam suchą odzież i pantofle. Tego dnia już nie łowię.
Czekam w samochodzie na przyjaciela, który w tym czasie złowił szczupaka około "czwórki" i kilka okoni. Po drodze do domu zajeżdżamy na pocztę. Ważymy rybę w kupioną w kiosku świeżą "Olsztyńską ". Szczupak waży 11kg 20 dag.
- Liczyłem, że będzie większy - mówi mój przyjaciel.
- Jutro też jest dzień - odpowiadam. - Nie trzynastego i nie pią tek, może ucapimy większego.
- Tak, tak - mówi mój przyjaciel, uśmiechają c się znaczą co pod wą sem.