Przed laty dwóch moich znajomych wybrało się łodzią
na jezioro Redykajny. Wypłynęli o świcie. Podnosiła się mgła, gdy siedzą
cy na rufie łodzi zakrzykną
ł: Zobacz, Janek, jaka mała łódeczka pływa przy brzegu. Podpłyń, zabiorę ją
dla syna.
Manewry za czymś, co faktycznie przypominało mały stateczek, trwały dość długo, gdyż tajemniczy przedmiot przesuwał się zygzakiem, zatrzymują c się od czasu do czasu, co wzmagało piracką zapalczywość moich przyjaciół. W końcu jednak byli na tyle blisko, by można było schwytać to coś. Drugi kolega, Karol, człowiek poważny, zresztą prezes jednego z największych kół PZW w kraju, zagarną ł podbierakiem ów "stateczek". Na powierzchni wody ukazało się mnóstwo bą belków. Pod łodzią w tym miejscu było nie więcej niż półtora metra głębokości.
Po chwili obaj wędkarze omal nie dostali zawału. Woda nagle się rozstą piła i z potwornym pluskiem wypłyną ł płetwonurek. Zerwał z głowy maskę i odkasłują c resztki wody, z mrożą cą krew w żyłach miną patrzył na intruzów, kierują c w ich stronę załadowaną kuszę pneumatyczną .
Wędkarze nieświadomie zatkali piłeczkę od chrapy płetwonurka. Ten potraktował to jako napaść, co w tych warunkach było normalnym odruchem. Dłuższą chwilę trwali tak wszyscy trzej, a całą sytuację rozładowała dopiero drobna fala, która odbiła łódź od osobnika dzierżą cego w rozdygotanych rękach kuszę gotową do strzału.
Do dziś śmiejemy się z przygody naszych kolegów, choć im na wspomnienie tej historii wcale nie robi się wesoło. Gdyby nurkują cy nie miał pod nogami gruntu lub był mniej odporny psychicznie, to pocią gną łby za spust, mierzą c do któregokolwiek z nich.
Postanowiłem sprawdzić, na jakiej zasadzie płetwonurkowie mogą polować kuszą w naszych jeziorach. Okazuje się, że wystarczy wykupić zezwolenie do połowów na danym zbiorniku - coś na wzór karty wędkarskiej - i sprawa jest załatwiona. Ile ryb, szczególnie dużych, zostaje pokaleczonych po nieprecyzyjnym trafieniu "pneumatycznym widelcem" lub przeciętych na pół, to odrębna historia. Wędkarze odczuwają to szczególnie boleśnie, gdyż zarybiają te wody, a łupem płetwonurków padają głównie węgorze i bardzo duże okazy innych gatunków, np. kilkunastokilogramowe karpie. Nie dają się złowić na wędkę ze względu na swoją siłę, ale są w stanie złożyć bardzo dużo ikry, wielokrotnie więcej, niż osobniki o masie 3-5kg. Wprawdzie ustawa o rybactwie reguluje kwestię podwodnego kusznictwa, lecz myślę, że jest to temat do wnikliwej analizy przez władze, choćby PZW.
Byłem też świadkiem, jak siedzą cy na molu wędkarze, mają cy w siatkach po parę płoteczek, wybałuszali oczy na widok dwóch pontonów z trzema młodymi ludźmi w piankach do nurkowania i z kuszami. Po wyniesieniu sprzetu na brzeg wysypali z pontonu około 30 (słownie trzydziestu) węgorzy o pokaźnej masie
Andrzej Łapińki
Manewry za czymś, co faktycznie przypominało mały stateczek, trwały dość długo, gdyż tajemniczy przedmiot przesuwał się zygzakiem, zatrzymują c się od czasu do czasu, co wzmagało piracką zapalczywość moich przyjaciół. W końcu jednak byli na tyle blisko, by można było schwytać to coś. Drugi kolega, Karol, człowiek poważny, zresztą prezes jednego z największych kół PZW w kraju, zagarną ł podbierakiem ów "stateczek". Na powierzchni wody ukazało się mnóstwo bą belków. Pod łodzią w tym miejscu było nie więcej niż półtora metra głębokości.
Po chwili obaj wędkarze omal nie dostali zawału. Woda nagle się rozstą piła i z potwornym pluskiem wypłyną ł płetwonurek. Zerwał z głowy maskę i odkasłują c resztki wody, z mrożą cą krew w żyłach miną patrzył na intruzów, kierują c w ich stronę załadowaną kuszę pneumatyczną .
Wędkarze nieświadomie zatkali piłeczkę od chrapy płetwonurka. Ten potraktował to jako napaść, co w tych warunkach było normalnym odruchem. Dłuższą chwilę trwali tak wszyscy trzej, a całą sytuację rozładowała dopiero drobna fala, która odbiła łódź od osobnika dzierżą cego w rozdygotanych rękach kuszę gotową do strzału.
Do dziś śmiejemy się z przygody naszych kolegów, choć im na wspomnienie tej historii wcale nie robi się wesoło. Gdyby nurkują cy nie miał pod nogami gruntu lub był mniej odporny psychicznie, to pocią gną łby za spust, mierzą c do któregokolwiek z nich.
Postanowiłem sprawdzić, na jakiej zasadzie płetwonurkowie mogą polować kuszą w naszych jeziorach. Okazuje się, że wystarczy wykupić zezwolenie do połowów na danym zbiorniku - coś na wzór karty wędkarskiej - i sprawa jest załatwiona. Ile ryb, szczególnie dużych, zostaje pokaleczonych po nieprecyzyjnym trafieniu "pneumatycznym widelcem" lub przeciętych na pół, to odrębna historia. Wędkarze odczuwają to szczególnie boleśnie, gdyż zarybiają te wody, a łupem płetwonurków padają głównie węgorze i bardzo duże okazy innych gatunków, np. kilkunastokilogramowe karpie. Nie dają się złowić na wędkę ze względu na swoją siłę, ale są w stanie złożyć bardzo dużo ikry, wielokrotnie więcej, niż osobniki o masie 3-5kg. Wprawdzie ustawa o rybactwie reguluje kwestię podwodnego kusznictwa, lecz myślę, że jest to temat do wnikliwej analizy przez władze, choćby PZW.
Byłem też świadkiem, jak siedzą cy na molu wędkarze, mają cy w siatkach po parę płoteczek, wybałuszali oczy na widok dwóch pontonów z trzema młodymi ludźmi w piankach do nurkowania i z kuszami. Po wyniesieniu sprzetu na brzeg wysypali z pontonu około 30 (słownie trzydziestu) węgorzy o pokaźnej masie
Andrzej Łapińki