Wypad na Bałtyk na dorsza planowaliśmy z grupą
kolegów od dawna. Formalności, jakie były z nim zwią
zane, okazały się "bedłką
" w porównaniu z tym, co miało nas spotkać na miejscu. Ale po kolei. Do Darłówka zamówionym autokarem dojechaliśmy bez przygód. Nocleg mieliśmy zarezerwowany w hotelu. Po męczą
cej nocu pobudka o 500 rano. Pogoda wspaniała, Bałtyk spokojny. Spojrzałem na barometr i osłupiałem. Strzałka leciała na "pysk". Czułem jakiś wewnętrzny niepokój.
Odprawa służb granicznych przed wejściem na kuter i pierwsze spięcie. Jeden z naszej dwudziestki miał niekompletne papiery. Niestety musiał zostać na nadbrzeżu. Za łoga kutrz sympatyczna. Szyper po wstępnej rozmowie oznajmił nam, że tydzień wcześniej zginą ł jeden z naszych olsztyńskich wędkarzy, zmyty przez falę z falochronu. Ciała nie odnaleziono do tej pory.
Wyszliśmy w morze około godziny 700. Na pierwszym postoju nie padł żaden dorsz. Zmieniliśmy miejsce. Morze uspokoiło się zupełnie. Była godzina 1200 w południe. Gdy tylko silnik zgasł i kuter staną ł, zaczęło się. Głębokość 15 metrów. Z dzioba ktoś krzyczy: Mam!. Po chwili z rufy to samo. Gdy moja błystka opadła na dno, przy drugim wahnięciu poczułem uderzenie. W cią gu godziny złowiłem 12 dorszy od 1.5 do 3 kg każdy. Jeden z kolegów miał 15 sztuk. Trzeci 9 a reszta po 5-6. Najsłabszy wynik w sztukach to 2 dorsze, z czego jeden - 7 kg.
Szyper twierdził, że był to najlepszy połów dorszy w historii tej łajby. W dziewiętnastu wędkarzy złowiliśmy łą cznie 92 dorsze. Byliśmy tak zajęci łowieniem, że żaden z nas nie zauważył, oprócz załogi kutra, jak wzmógł się wiatr i fala. Szyper rzucił hasło do powrotu. To, co działo się potem, wspominam z ciarkami na plecach. Im bliżej byliśmy portu, tym bardziej huśtało. Po godzinie fala przelewała się przez pokład. Wiało z siłą około 7o w skali Beauforta. Rzucało nami jak łupinką orzecha. Niemal wszyscy dostali morskiej choroby. Kilku leżało pod pokładem prawie bez życia. Tylko trzej, którzy równo popijali przez cały czas czystą z kłoskiem, nie mieli żadnych dolegliwości i nawet dopisywał im humor. Przeklinałem wówczas swoją abstynencję i wypatrywałem brzegu.
Po trzech godzinach wyszliśmy na redę a potem dużym zakolem do portu. Po dowleczeniu się do hotelu dowiedzieliśmy się, że po naszym wypłynięciu znaleziono zwłoki wędkarza o 20 kilometrów od Darłówka. Okazał się nim 28-letni pracownik OZOS-u. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak niebezpieczny jest nawet mały Bałtyk i jaką odwagą muszą cechować się ludzie morza.
Do domu wracaliśmy w minorowych nastrojach, choć każdy z nas miał na koncie morski połów życia.
Odprawa służb granicznych przed wejściem na kuter i pierwsze spięcie. Jeden z naszej dwudziestki miał niekompletne papiery. Niestety musiał zostać na nadbrzeżu. Za łoga kutrz sympatyczna. Szyper po wstępnej rozmowie oznajmił nam, że tydzień wcześniej zginą ł jeden z naszych olsztyńskich wędkarzy, zmyty przez falę z falochronu. Ciała nie odnaleziono do tej pory.
Wyszliśmy w morze około godziny 700. Na pierwszym postoju nie padł żaden dorsz. Zmieniliśmy miejsce. Morze uspokoiło się zupełnie. Była godzina 1200 w południe. Gdy tylko silnik zgasł i kuter staną ł, zaczęło się. Głębokość 15 metrów. Z dzioba ktoś krzyczy: Mam!. Po chwili z rufy to samo. Gdy moja błystka opadła na dno, przy drugim wahnięciu poczułem uderzenie. W cią gu godziny złowiłem 12 dorszy od 1.5 do 3 kg każdy. Jeden z kolegów miał 15 sztuk. Trzeci 9 a reszta po 5-6. Najsłabszy wynik w sztukach to 2 dorsze, z czego jeden - 7 kg.
Szyper twierdził, że był to najlepszy połów dorszy w historii tej łajby. W dziewiętnastu wędkarzy złowiliśmy łą cznie 92 dorsze. Byliśmy tak zajęci łowieniem, że żaden z nas nie zauważył, oprócz załogi kutra, jak wzmógł się wiatr i fala. Szyper rzucił hasło do powrotu. To, co działo się potem, wspominam z ciarkami na plecach. Im bliżej byliśmy portu, tym bardziej huśtało. Po godzinie fala przelewała się przez pokład. Wiało z siłą około 7o w skali Beauforta. Rzucało nami jak łupinką orzecha. Niemal wszyscy dostali morskiej choroby. Kilku leżało pod pokładem prawie bez życia. Tylko trzej, którzy równo popijali przez cały czas czystą z kłoskiem, nie mieli żadnych dolegliwości i nawet dopisywał im humor. Przeklinałem wówczas swoją abstynencję i wypatrywałem brzegu.
Po trzech godzinach wyszliśmy na redę a potem dużym zakolem do portu. Po dowleczeniu się do hotelu dowiedzieliśmy się, że po naszym wypłynięciu znaleziono zwłoki wędkarza o 20 kilometrów od Darłówka. Okazał się nim 28-letni pracownik OZOS-u. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak niebezpieczny jest nawet mały Bałtyk i jaką odwagą muszą cechować się ludzie morza.
Do domu wracaliśmy w minorowych nastrojach, choć każdy z nas miał na koncie morski połów życia.