Ano martwa niestety...
Zaczą
łem wędkować w Nidzie a konkretnie na jej odcinku od Sobkowa do ujścia Brzeźnicy po powodzi w 97 roku i znałem na pamięć każdy dołek, każde zwalone w nurt drzewo, każde starorzecze jednym słowem każde miejsce gdzie były ryby. Z mojego punktu widzenia tamta powódź zrobiła wiele dobrego dla rzeki od jej oczyszczenia po zasilenie Nidy w ryby z rozmytych stawów, odciętych starorzeczy, zalanych piaskowni i położonych w górze rzeki zbiorników zaporowych. Jednak chyba najbardziej korzystny dla rzeki był stosunkowo długo się utrzymują
cy po powodzi podwyższony stan wody, który skutecznie uniemożliwiał szybkie i dokładne ogołocenie Nidy z rozmaitych gatunków ryb. Po zejściu wody powodziowej na 'moim' odcinku Nidy był wędkarski raj, w którym można było złowić prawie każdą
rybę występują
cą
w polskich wodach i nie były to w cale osobniki małe czy nawet średnie tylko po prostu duże. Z tej obfitości korzystali zarówno wędkarze jak i tubylcy z tą
różnicą
, że tubylcy potrafili z jednego dołka wyją
ć i np 9 trzykilowych szczupaków i je zabrać w celach konsumpcyjnych albo żeby je zamienić w pobliskim sklepie na wino. Natomiast wędkarze (nazwijmy ich przyjezdnymi) nie przejawiali aż takiej pazerności zadowalają
c się ilościami i wymiarami ryb przewidzianymi do zabrania w regulaminie PZW lipcowa powódź zostawiła takie miejscówki do bytowania, żerowania i rozmnażania dla ryb, ze już na pierwszy rzut oka po przyjściu nad Nidę myślało się , że ryby wprost powinny się 'zabijać' o te stanowiska. I tak rzeczywiście było, bo wszelkie podręcznikowe stanowiska danego gatunku ryby były przez nią
zajęte a w przypadku jej wyłowienia stanowisko to już następnego dnia zajmował inny osobnik tego gatunku. Nida żyła i to jak żyła! wielka woda zostawiła po sobie mnóstwo powywracanych w biegu rzeki potężnych drzew, na niektóre z nich dało się wejść tak aby pod sobą
mieć lustro wody i być około 8-10 metrów od brzegu i łowić, a jeśli Nida akurat niosła przejrzystą
wodę to można było cieszyć oczy widokiem pękatych kleni, rekordowych jazi, całych lwich leszczy,stadami brzan i atakami drapieżników polują
cych na drobnice. Niestety z biegiem czasu gdy Nida ponownie toczyła 'normalne' ilości wody czyli za małe i jak stawała się łatwiej dostępna i czytelna dla tubylców w ruch szlo wszystko czym można było złowić, zabić rybę: sieci, wiecierzę, sznury, ościenie, prą
d a nawet trotyl...
W ten sposób w cią
gu kilku lat Nida została wyczyszczona z bogactwa i różnorodności ryb, a co nie zostało zjedzone lub sprzedane to zostało zabite,no bo przecież w rozumieniu tubylców np. karp nie jest absolutnie rybą
rzeczną
i nadaje się co najwyżej na wigilijny stół a nie żeby tam we wodzie był, bo i po co...
a gdy już nie było ryb do zabicia oczy miejscowych zwróciły się na drzewa tkwią
ce w nurcie Nidy, które tworzyły żerowiska i schronienia dla ryb i zostały one wycięte zacią
gnięte na posesje a później zamienione na energie cieplna w domowych piecach (czyt.spalone) i tak w niedługim czasie Nida stała się rzeką
niemal sterylną
o charakterze czysto ką
pielowym pozbawiona rybiego życia. Za taki stan rzeczy winę ponoszą
również jeszcze komunistyczne melioracje i regulacja Nidy:liczne progi, jazy,prostowanie koryta,odwadnianie nadrzecznych lak,budowa wałów prawie na samym brzegu rzeki uniemożliwiają
ca Nidzie rozlanie się po jej naturalnych terenach zalewowych w okresach wyżów, co dałoby rybom miejsce i okazje do odbycia tarła. Dziś większość tych urzą
dzeń hydrotechnicznych stoi i niszczeje a wody w Nidzie coraz mniej a i nikt się jakoś nie kwapi żeby ten stan rzeczy zmienić. Myślę, że gdyby tylko choć częściowo przywrócono Nidzie jej pierwotny charakter,przynajmniej na tym jednym odcinku to rzeka zaczęłaby się bronić i odradzać sama a w innym razie będziemy mogli tylko pisać czy mówić , że Nida umarła.